poniedziałek, 9 listopada 2015

Chemia -nie taki rak straszny jak go malują


 Uwielbiam dwuznaczności, wszelkie, szczególnie te w niewinnych albo i bardziej winnych rozmowach towarzyskich :). Dwuznaczności powodują uśmiech , czasami zakłopotanie, niezrozumienie.
Chemia jedno słowo kilka znaczeń. Najbardziej lubię to, które kojarzy się z przyjemnym uczuciem pomiędzy dwoma osobami, kiedy rodzi się coś bo jest między nimi jakaś chemia. Chemia to też laboratorium, próbki ,produkty już mniej przyjemne aczkolwiek w kategorii kosmetyków dosyć lubiane, szczególnie przez Kobiety .
I ostatnie znaczenie o którym dzisiaj chciałam napisać to, to, które miałam okazję poznać nieco bliżej w ciągu ostatniego roku. Ten wpis dedykuje wszystkim kobietom, które też będą musiały zmierzyć się z tym znaczeniem tego słowa. Które już wiedzą, że....No właśnie co? Nie ma jednej receptury, nie ma jednego ciała, które zareaguje tak samo jak nasze, ale chciałam na podstawie własnych doświadczeń trochę odczarować to co przeklęte, to co staje się powodem strachu, to co kojarzy się z zabijaniem i tego co chore i tego co zdrowe. Wszystko co piszę to moje własne doświadczenia i przeżycia ...
Kwiecień, nawet nie pamiętam jaka była wiosna, pamiętam, że w czasie świąt wielkanocnych bardzo płakałam, bałam się strasznie tego co czytałam, tego co mnie czekało. Kiedy żegnałam się z wyjeżdżającym za granicę  bratem przez głowę przebiegła mi myśl czy ja go jeszcze zobaczę . Czarnowidztwo na maxa , ale pisałam już wcześniej po kim to mam i jak sobie z tym radzę :) Myślenie nie boli  Chemia to dla mnie wtedy były blade, słaniające się na nogach istoty, które walczą o przetrwanie. I z takim nastawieniem trafiłam do szpitala, gdzie miałam sama zmierzyć się z tym zjawiskiem. Stać się bladą, łysą istotą .
Pierwszy cud ludzie, których tam poznałam,ludzie, którzy naprawdę sporo przeszli. Młodziutka Iga po skomplikowanej operacji guza mózgu, dumnie nosząca swoją łysinę na pięknej buzi i kilka innych osób które pomimo leczenia całkiem dobrze wyglądały i funkcjonowały. Współlokatorka ze szpitalnego pokoju Pani Zosia, uśmiechnięta , wiecznie gadająca, już na mecie leczenia. Dziewczyna, na którą w domu czekało 8 miesięczne dziecko,o raku dowiedziała się jak była w ciąży . Co poczułam...wielką ulgę. Dostałam odpowiedź na pytanie" Czy dam radę?" Dostałam luz i uśmiech od ludzi z pierwszej linii frontu. Dla mnie lekarstwem na stres, było i zawsze jest wyjście do ludzi, do ludzi pozytywnych.Nie zapomnę nigdy eleganckiej starszej, bardzo ciepłej pani kiedy na moje pytanie którą chemie dostaje odpowiedziała 24 ! Uśmiechnięta, przesympatyczna, bardzo dobrze ubrana, żartowała że dla niej chemia to już taka norma i głośno zastanawiała się komu w spadku przekaże wszystkie swoje ubrania:)  Nauczyłam się unikać tych, którzy zamartwiają siebie i próbują przelać to na innych. Tak, nie ma co się oszukiwać były też słaniające się kobiety, narzekające na wszystko. Unikałam ich , szybko kończyłam rozmowę albo za dobrą radą zakładałam słuchawki i jak ja top mówię brałam świat na głucho. Niegrzecznie, nieładnie, owszem można tak powiedzieć, ale zasada jest prosta, jesteś chora i twoim najważniejszym zadaniem jest wyleczyć się , wygrać, więc masz pełne prawo robić wszystko co zbliża Cię do wygranej , nawet być egoistką. Tak egoistką ,musisz myśleć przede wszystkim o sobie i dać innym zadbać o siebie. Kiedy słyszę teksty typu" Nie mówiłam rodzinie bo nie chcę ich martwić" to kolana mi się uginają, to nie miejsce na taką kokieterię i użalanie się nad sobą przed samą sobą. Chemia to na szczęście w większości przypadków leczenie, którego większą część spędzasz w domu, co ma niesamowite znaczenie dla regeneracji organizmu(chociażby jedzenie, to szpitalne nie grzeszy bogactwem składników odżywczych). Ja przy pierwszej chemii spędziłam trzy dni w szpitalu, każda kolejna chemia już tylko z doskoku . 
Pamiętam ten strach jaki mi towarzyszył za pierwszym razem, nie wiedziałam czego się spodziewać . Pierwszy strzał, kilka kroplówek z nie wiadomo czym a wśród nich ta najstraszniejsza czerwona , pamiętam z rozmów na korytarzach poczekalni - czerwona to było "coś strasznego" .
Sama chemia ..dziwne uczucie zimne, obce, otumaniające jak narkotyk.Dosyć szybko 15 min i moje 5 litrów krwi zostało rozrzedzone litrem chemii. Wstałam poszłam, położyłam się i czekałam na jakieś straszne efekty...nic.Pani Zosia delikatnie ostrzegła, że leki działają, najgorsze moze być potem. I owszem nadeszło..coś co w innych okolicznościach nazwałabym połączeniem nudności ciążowych,grypy żołądkowej i mega kaca, takiego pow wypiciu każdego alkoholu jaki akurat był pod ręką . Nie bardzo wiesz co masz ze sobą zrobić, leżysz źle, stoisz jeszcze gorzej, Mi pomagało chodzenie, więc ku przerażeniu pani Zosi znikałam z pokoju i snułam się po korytarzach. Tu dziękuję za sympatycznego pana, który swoim poczuciem humoru doskonale pomagał mi nie myśleć o tym co się ze mną dzieje.
Kolejny dzień już trochę lepiej, szału nie ma, dalej prześladowało mnie wspomnienie wczorajszego obiadu i totalna awersja do jedzenia i picia. Niesamowicie pomaga tutaj umiejętność wsłuchania się w siebie, w to czego Twój organizm potrzebuje na co ma ochotę, wiem to oklepane ale psychika odgrywa w chorobie ogromną rolę . I to nie tylko dobre nastawienie, ale również intuicyjne zaspakajanie swoich potrzeb fizycznych. Twój organizm musi stoczyć walkę i Ty musisz mu pomagać w tej bitwie. Kiedy się poddasz temu co się dzieje, trudniej będzie wygrać. Dostajesz lekarstwo, którego zadaniem jest zabić komórki raka, niestety przy okazji rykoszetem dostają zdrowe, więc Twoim zadaniem jest wspomagać te zdrowe. Robiąc wszystko co możliwe,żeby było im dobrze. Ja często w czasie przyjmowania chemii uciekałam do swojej podświadomości , zamieniałam w swojej głowie chemię na cudowny eliksir dodający sił , to brzmi pewnie dla niektórych jak by chemia uszkodziła mi szare komórki :) ale jest bardzo skuteczne. doszłam w tym do takiej wprawy, że czasami lepiej się czułam po chemii niż jak jechałam do szpitala po kolejną dawkę. Po pierwszym dniu już było coraz lepiej . Apetyt, wracał, nudności zniknęły. Pojawiły się inne objawy- pieczenie skóry twarzy i ciała , takie uczucie jak po oparzeniu słonecznym. Szybko mijało.Niesmak w ustach, zmieniające się smaki-  raz czułam tylko sól, następnego dnia mogłam zjeść łyżkę soli nic nie czując.Posmak metalu, woda miała taki dziwny smak. Pierwsza chemia była najgorsza w odczuciach, potem już z górki. Oczywiście bywało niedobrze, miałam wstręt do wszystkiego co czerwone.Ale cały czas byłam aktywna, przynajmniej do wieczora :)kiedy organizm domagał się odpoczynku . 
Włosy wypadły mi chyba przy drugiej chemii, po trochu i w końcu zaczęły wychodzić garściami  . Brwi i rzęsy wbrew stereotypom miałam do końca , rzadsze, marniejsze ale były :)
Nie miałam żadnych akcji w jamie ustnej i na paznokciach..
Pamiętaj to ma być czas dla Ciebie , zyj normalniei rób wszystko żeby Twój organizm tak to odczuł. Kiedy poddaje się umysł, zaraz za tym idzie ciało. W internecie jest dużo artykułów, spekulacji jak to lekarze zabijają nas chemią dla pieniędzy, każdy ma prawo mieć swoje zdanie w tym temacie, ale dla mnie czytanie tego to jak robienie sobie seansu z katastrof lotniczych krótko przed lotem samolotem.
Potem była zmiana chemii na tzw białą , już tylko dwa dni w szpitalu. Lajcik, uciążliwe bóle w kościach , taki trochę reumatyzm. Żartowałam sobie czasami, ze przechodzę starość w wieku 40 lat. 
Dzisiaj mija 2 miesiące po ostatniej chemii (11 serii) za mną radykalna masektomia. Przede mną radioterapia. Fizycznie nie odczuwam żadnych skutków chemii. Wróciłam do biegania , jeszcze w trochę wolniejszym rytmie, ale wszystko przede mną :)  
Więcej o tym jak wspomagałam organizm w czasie chemii i przed TUTAJ
Dołącz do mnie na FB Po prostu Kobieta 
Podaj dalej . Jeśli masz pytania pisz śmiało :)Pamiętaj teraz Ty jesteś najważniejsza
     .